Strony

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Nowy początek?! #Rozdział_1 "Przeszedł mnie dreszcz".

Biegnę korytarzem, nie widzę nikogo ani za mną, ani przede mną. Na ścianach nie ma nic. W oddali słyszę tylko dźwięk kapiącej wody i stukot moich butów. Kiedy zdaje sobie sprawę, że jestem tu sama, moje serce powoli wraca do normalności a oddech się uspokaja. Idę dalej, ale tym razem już spokojnie, już nie biegnę. Kieruję się w stronę białego światła pojawiającego się gdzieś w oddali. Dotykam rękami ściany wąskiego korytarza, którym idę. Czuję zimne, mokre i szorstkie w dotyku cegły. Odwracam się kiedy słyszę szmery za moimi plecami, ale tam nic nie mam. To tak jakby wiatr płatał mi figle, żeby mnie przestraszyć. To tak jakby podświadomie chciał, żebym się bała bo przecież to takie ludzkie uczucie, wszyscy muszą je czuć. To czemu ja jestem inna? Zadaje sobie to pytanie idąc cały czas prosto. Dlaczego ja czuje dreszcz adrenaliny, coś jakby mnie nakręcało zamiast kazać mi czuć strach. Znowu słyszę szmery i znowu nic.

- Wstawaj Meg, spóźnisz się do szkoły. - Słyszę krzyk mamy dochodzący z kuchni, który mnie budzi.


Spoglądam na zegarek widzę "7:30" co oznacza, że to był tylko sen, a ja za chwilę serio się spóźnię.

Zwlekam się z łóżka, bo co innego pozostało mi począć i idę do łazienki. Ogarniam się dość szybko bo szczerze mówiąc kto nie zdąży się ubrać i umyć zębów w 5 minut? Zbiegam schodami na dół, zazwyczaj wole zjeżdżać na poręczy, ale dziś nie mam na to czasu. Siadam przy bufecie i obracam się dwa razy na stołku barowym. Uwielbiam te krzesła bo nie dość, że wygodne to jeszcze ile radości sprawia się na nich kręcenie. Jestem szesnastolatką to fakt ale nie koniecznie wiek ima się do mojego rozumu, szczególnie w takich sytuacjach, kiedy już stwierdziłam, że tego dnia warto zjeść jakieś śniadanie. Sięgam po tosta zrobionego przez mamę i smaruje go grubo nutellą, no bo kto nie lubi kremowej czekolady, którą bez problemu można umazać sobie całą twarz i ubrania, które ma się w danej chwili na sobie.
- Pamiętasz, że dziś pracuje do późna i będziesz zmuszona sama sobie przygotować obiad, prawda?
Uśmiecham się z buzią pełną w pół przemielonej kromki chleba.
- Tak, pamiętam, pamiętam. - mówię prawie się plując.
Dokończyłam śniadanie, pożegnałam się z mamą, zarzuciłam kurtkę i wyszłam z domu zatrzaskując za sobą drzwi. Kiedy skręciłam w jedną z uliczek przypomniało mi się, że wzięłam ipoda przecież z domu do posłuchania muzyki. Włożyłam słuchawki do uszu i wolnym krokiem kierowałam się w kierunku szkoły. 
Codziennie rano przechadzałam się tą samą drogą. Chodnik po którym szłam był szary, rozwalony i nieprzyjemny. Dookoła mnie rozchodził się "mini las". W gąszczu drzew, gdyby się nie znało tej okolicy i gdyby nie było ścieżki, która biegła przez sam środek łatwo byłoby się zgubić. Był kwiecień wiec cała przyroda, która mnie otaczała budziła się do życia. Drzewa zaczynały się zielenić, krzewy wypuszczać pąki, a trawa zaczęła dawać o sobie znać, że żyje i nie długo pozwoli naszym stopom utonąć w jej miękkości tak jakbyśmy stawiali stopy na chmurach. Mury mojej szkoły były czerwone, ramy od okien były pomalowane na szaro a nad głównym wejściem widniał czarny napis "High School". Nienawidziłam tego miejsca od dnia, kiedy mama po przeprowadzce z Horwich tutaj czyli do Bedfordu pokazała mi ją w drodze do naszego nowego domu. Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Dzień był szary i ponury z resztą jak całe moje popaprane życie. Padał deszcz. Pamiętam strugi deszczu płynące po oknach, wtedy moim, a teraz byłym pokoju. Miałam wtedy ochotę płakać razem z tymi chmurami. Wzięłam ostatni karton z moimi rzeczami, ostatni raz spojrzałam na moje łóżko i mój ukochany parapet na, którym tak chętnie spędzałam każdy wieczór sięgając po raz 100 po "Harrego Pottera". Zeszłam na dół. Podeszłam do mamy zostawiając pudełko w bagażniku samochodu.
- Co teraz będzie? - zapytałam ze łzami w oczach.
- Dobrze będzie. - powiedziała uśmiechając się najbardziej szczerze jak potrafiła, ale za dobrze ją znam, wiedziałam, że najchętniej usiadła by tu na środku i zaczęła płakać. Była silna. Ale nawet najsilniejsi mają chwile słabości. Ale za to ją kochałam, za to, że była kimś kto zawsze stawiał mnie do pionu, kto mówił, że nawet kiedy jest okropnie to szczęście jest wyborem. 
Szłam w zadumie, kiedy zerknęłam za zegarek "7:55". Zaraz się spóźnię pomyślałam i przyspieszyła kroku. Akurat wtedy w moich słuchawkach rozbrzmiał się głos Jessy J i jej nowa piosenka Flashlight. Nie, nie płacz, nie możesz. - pomyślałam a serce podeszło mi do gardła. Przekroczyłam próg szkoły i akurat usłyszałam dzwonek na lekcje. Masz szczęście Carter, że się nie spóźniłaś. - Zganiłam się w myślach. Pobiegłam do mojej szafki i wyciągnęłam książkę od biologii.
Lekcja jak zwykle jest nudna i mało powalająca z resztą jak każda w tej szkole. Dzisiejszy dzień strasznie mi się dłuży. Na kolejnej lekcji rozglądam się po klasie zastanawiając się co ja tu robię z  tymi wszystkimi bez mózgami w jednej klasie. Nie, nie pomyliłam się co do tego jak określiłam moją klasę. Są bez mózgami. Od dwóch lat, siedzę z tymi osobami w jednej klasie i z dnia na dzień, nienawidzę ich coraz bardziej. Wracając ze szkoły, doszłam do wniosku, że potrzebuje dużej dawki kofeiny, żeby móc przeżyć dzisiejszy dzień. Na szczęście do Starbucksa jest to kilka przecznic, więc długo się nie zastanawiałam. Słońce dziś strasznie mocno dawało o sobie znać. Dziękowałam Bogu, że ubrałam się w T-shirt na ramiączka bo bym chyba padła, taki żar leje się z nieba. Matko, co tu taka kolejka? Nagle wszystkim się kawy zachciało czy jak? - pomyślałam, uchylając drzwi do kawiarni. Chwila zastanowienia. Tak ta kawa jest warta tego, aby stać po nią w kolejce i w mgnieniu oka wślizgnęłam się do środka. Miałam o tyle duże szczęście, że panie kasjerki uwijały się dość szybko z zamówieniami. Już miałam zamówić moją ulubioną latte z podwójną pianką, kiedy przeszedł mnie nieznany do tej pory dreszcz. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, ale nic podejrzanego nie wpadło mi w oko. - Co podać? - Z zadumy wyrwała mnie wyglądająca dość miło niska brunetka o niebieskich oczach, ubrana w blado brązowy mundurek. - Gorącą czekoladę, poproszę. - Co? Jaką czekoladę? Przecież miałaś kupić kawę, odezwała się łaknąca kofeiny, drzemiąca we mnie dziewczynka. Zapłaciłam za napój, wzięłam kubek i wyszłam z kawiarni. Słońce grzało niezmiernie, wtedy zrozumiałam dlaczego chciałam mrożonej kawy, a nie gorącej czekolady. No, ale mówi się trudno i trzeba żyć dalej. Szłam tak zamyślona, że nawet nie zauważyłam kiedy znalazłam się pod drzwiami mojego domu.